Punta Delgada – Plymouth

2.06.2010r. Siódmy dzień żeglugi z Punta Delgada. Powoli zbliżamy się do Zatoki Biskajskiej. O godz. 1600 mamy do Plymouth 592 mile. Dziś pierwszy raz od wielu dni zaświeciło słoneczko. Niestety po kilku godzinach schowało się za chmurki. Od wyjścia z Punta Delgada cały czas mamy pomyślny wiatr: najpierw południowo zachodni a po czterech dniach przeszedł na południowo wschodni. Od wczoraj wieje 4-5.
Płyniemy w siódemkę. Mieszko i Paulina (która mieszka w Kanadzie) płyną już od Dominikany. Na Horcie zaokrętowała bardzo sympatyczna para - Kasia i Bartek ze Szczecina. Mieli przylecieć do Dominikany, niestety niedobry wulkan pokrzyżował plany:
większość lotów z Europy zostało odwołanych, a ja nie mogłem na nich czekać ze względu na bardzo wysokie opłaty w Ocean World Marinie w Puerto Plata. Umówiliśmy się, że spotkamy się na Azorach. Gdy po 30 dniach żeglugi wpływaliśmy do Horty, Kasia z Bartkiem witali nas na kei ze świeżymi bułeczkami.
Pięć dni później przylecieli z Polski dwaj starsi panowie: Ryszard i Jacek. Ryszard, zwany przez wszystkich Kacperkiem, odbył już 4 lata temu rejs na Diamencie - z Dominikany na Kubę. 
Paulina z Mieszkiem są teraz bardzo zadowoleni. 
Mieszko, jako I oficer, opracował grafik wacht: 3 wachty czterogodzinne w nocy i po 2 godziny w dzień. Kasia z Bartkiem, Kacper z Jackiem i Paulina z Mieszkiem.  No, teraz to będziemy mieli bardzo dużo czasu na spanie. W rejsie z Dominikany do Horty nie zawsze byliśmy wyspani, szczególnie jak często trzeba było zmieniać żagle.
Każdego dnia na hasło „ciop, ciop”

załoga melduje się przy stole w messie. Na śniadanko sałatka z pomidorami, ogórkiem, cebulką i papryką, pasztet, dżem, masełko, wędliny. Czasami jajecznica na boczku, rybka itd. Obiad około godz.14 - przeważnie zupki.  Około 19 ryż, ziemniaki, makaron z mięsem lub rybką, plus sałatki. Jestem mile zaskoczony zakupami w Punta Delgada. Warzywa i owoce trzymają się doskonale. Mimo, że minęło już 7 dni od zakupów, chleb dalej jest dobry.
W wolnym czasie 
załoga czyta książki, ja gram z Mieszkiem w begamona, a wieczorem oglądamy filmy.
W St. Martin kupiłem nową 80 watową baterię słoneczną i - dzięki mojemu przyjacielowi Toniemu - uruchomiłem generator wiatrowy, tak, że baterie cały czas są naładowane na 100 %.
Przez pierwsze 3 dni Kasia z Bartkiem nie byli w dobrej kondycji ponieważ choroba morska dała im trochę w kość. 
Ale teraz wszystko poszło w zapomnienie. Jacek z Kacperkiem nie chorowali.
4.06, poz. 47 stopni i 27 minut N i 12 stopni 26 minut W. Piękny słoneczny dzień. Wieje słaby wiatr z SW, ale mamy wredną dużą falę z zachodu. Zamiast iść kursem 56 stopni idziemy 10-15, bo wtedy żagle pracują prawidłowo.
Kasi i Bartkowi wraca apetyt.. Kończy się pieczywo - ostatnie dwa chlebki pokryła pleśń. Zostało jeszcze kilka jabłek i jeden duży arbuz. Mamy jeszcze zapasy żywności na dobry miesiąc, tak, że nie ma problemów, może tylko więcej pracy dla mnie. Dziś szef kuchni serwuje bigos. 
6.06, 11 dzień żeglugi a do Plymouth jeszcze 274 mil. 
Od trzech dni mamy bardzo słabe wiatry. Gdy szybkość spada do 1,5 węzła, włączam silnik. Dziś mamy piękną słoneczną pogodę. Załoga opala się na pokładzie, i marzy o kąpieli i lodach. Paulina marzy o dużych lodach i czekoladzie. W Punta Delgada Paulina zakupiła bardzo dużo czekolady, ale po 3 dniach po tej czekoladzie zostało tylko wspomnienie. Wczoraj skończył się chleb, dzisiaj na śniadanie Corn Flakes z mlekiem i naleśniki z dżemem lub marmoladą. Dla Kacperka Corn Flakes z wódeczką. Od trzech dni zażarta walka przy czerwonym stole - z Jackiem i Kacperkiem gramy w tysiąca.   

7.06. godz. 0800. Od samego rana solidnie wieje z SE. Nareszcie gnamy z szybkością 7-8 węzłów. To już dwunasty dzień a jeszcze nie zawiało z N lub NW. Do Plymouth zostało 174 mile. Wczoraj piękna pogoda, ale słaby wiatr. Dzisiaj niebo pokryte chmurkami, pada. 
Pokazuje się więcej statków, co oznacza, że musimy być bardziej czujni.
Przed chwilą, kilka minut przed zakończeniem wachty, Kacper urządził sobie maleńki zimny prysznic. Jedna z większych fal wdarła się na pokład. Bardzo często tak się zdarza. Kończysz czterogodzinną wachtę i na krótko przed jej końcem, na pożegnanie dostajesz prysznic. Od Kacperka przejmuje wachtę  Jacek, emerytowany kapitan  LOT-u. Od 1978 roku Jacek często wolne chwile spędzał na żaglach. Po przejściu na emeryturę nie może za długo usiedzieć w domu - mimo, że odwiedził kilkadziesiąt egzotycznych państw świata. 
Kacper to wesoły emeryt mieszkający w USA, ale często przebywa w kraju. Żegluje od 40-u lat, odbył też rejs na Diamencie 4 lata temu z Dominikany na Kubę. W portach nigdy nie spał na jachcie, ale zawsze punktualnie meldował się godzinę przed wypłynięciem. Gdzie bywał i co robił, to jego słodka tajemnica.
Godz. 0940. Grot I w dół, na logu już 10 węzłów, wieje 7 B, ale są silne szkwały. Na foku sztormowymi i bezanie płyniemy 6 węzłów. Ważne, że w dobrym  kierunku. 
1005 spada bezan - urwał się fał. Na samym foku sztormowym gnamy dalej 6 węzłów, ale około 14 wiatr siada. Stawiamy grot I.  Ciśnienie w ciągu 12 godzin spadło z 1020 na 1007… O 1700 wieje już trójka z tego samego kierunku.
Często pytamy przepływające statki o prognozę pogody. Niektóre w ogóle się nie odzywają a inne bardzo chętnie podają komunikaty o pogodzie. Przez kilka godzin niebo było bardzo zachmurzone i do tego padało, ale teraz znowu pojawiło się słoneczko. Suszymy ubrania sztormowe. 
8.06. godz. 1700. Do Plymouth 52 mile. Od rana piękna słoneczna pogoda, tylko wiatr jest słabiutki. Wieczorem Kasia z Bartkiem są bardzo podnieceni, bo na ich wachcie ukazuje się światło latarni Lizard. Dopiero na drugi dzień o 1530 Czarny Diament cumuje w  Mayflower Marina. 


Cała odprawa trwa 15 minut.. Jesteśmy wolni. Oczywiście, jak zwykle pierwsze kroki pod prysznic…
10.06. Z samego rana Kacper i Mieszko wyokrętowują się z jachtu. Zostajemy w piątkę. W sobotę z USA przylatuje mój serdeczny przyjaciel Patrick Lee. Będzie to jego dwunasty rejs na Diamencie! Patrick płynie z nami do Polski.
Po skromnym śniadanku jedziemy na zakupy. Dobrą godzinę buszowaliśmy po supermarkecie. Dwa pełne wózki z owocami, warzywami, mięsem, świeżym chlebkiem, itd. ledwie mieszczą się w bagażniku taksówki. W drodze do mariny zatrzymujemy się w polskim sklepie. No i oczywiście ruskie pierogi, pierogi z jagodami i mięsem, ogórki kiszone ‘Babuni’ - zachowujemy się w sklepie jak dzieciaki. Ale już od kilku dni główne rozmowy to właśnie polskie żarcie.
12.06.10 Wypływamy w kierunku Dover. 


Kpt. Jerzy Radomski
foto: J.Radomski & www.bartandkate.com